Przebieg: 283 000 km
Pomyślałem że wymienię sobie olej w skrzyni. Coś mi nieraz się synchronizator przywieszaprzy wrzucaniu trójki, może coś się zatkało. Zaopatrzyłem się w pompkę, olej ATF III i butelkę Militeca.
Wsadziłem zbut cienką rurkę w moją pompkę, więc wysysanie szło bardzo powoli. Ale wpadłem na geniealny pomysł: odkręcę korek spustowy na dole skrzyni. Powiem tak. Nie radzę. Chyba że wam ktoś wiadro będzie trzymał. No ale człowiek uczy się na błędach. Potem olej został wpompowany, dodałem pięćdziesiątkę Militeca i jest gitara. No, żeby nie było. Litr oleju do skrzyni to za mało, dolałem trochę ATFu II żeby był poziom.
Zrobiłem też analizę spalin.
Bieg jałowy
HC 390
CO 0,66
Lambda 1,035
Obroty ok 2700
HC 92
CO 0,60
Lambda 1,013
Dupy nie urywa, będę myślał dalej. Swoje przemyślenia opiszę jak znajdę chwilę.
Co do Windstara - sukcesywnie ogarniam drobne bolączki. Przed sprzedażą poprzedni właściciel pozbył się katalizatorów, ale zrobił to trochę niedokładnie. Ślady po cięciu kątówką wystawały poza spoinę, więc spaliny sobie wesoło wylatywały. Myśl Majstra - zakleić taśmą do tłumików. Myśl moja - po co się bawić w półśrodki. Wezmę mój pseudomigomat i zrobię to w 30 sekund. I tak się stało.
Problem kolejny. Coś stuka w zawieszeniu. Diagnosta stwierdził że to od luzu na łącznikach stabilizatora. Stabilizatory wymienione, stare faktycznie miały trochę luzu. Zonk. Nawala jeszcze mocniej. Zacząłem machać samochodem na boki i słychać stukanie. "Majster - pomachaj" a ja zapuściłem żurawia w nadkole. Stabilizator wykonuje jakieś nierównomierne ruchy. Może ciężko w to uwierzyć, ale winę za to ponoszą gumy stabilizatora. Koło zwalone, Majster macha dalej a stabilizator sie giba jak dupy w remizie.
Sprawdziłem na IC - brak tanich, tylko oryginały za ponad stówkę. W dupie mam taki interes. Zabrałem się za robotę po swojemu. Najpierw lewa strona. Udało się odkręcić uchwyt gumy stabilizatora. Zdjąłem więc gumę, uwaliłem całą towotem i między gumę a metalowy uchwyt dałem chyba ze 4 paski blaszki o grubości 0,6 mm. Przykręciłem, pomachałem - cisza z tej strony. Teraz prawa strona. Tu nie było tak łatwo. Walczyłem z jedną ze śrub uchwytu ale nie dało się odkręcić. Zawołałem Majstra. "Nie pójdzie łajza jedna". Przyniósł zaraz dłutko i wbił je pod gumę. Cisza. Ale szkoda mi było tego dłutka, więc uciąłem kawałek ze starego. Strzykawką wtrysnąłem oleju między gumę a stabilizator a następnie wbiłem ten kawałek pod gumę. Złożone, jazda próbna i co ? Cisza jak przed burzą.
Teraz wyższa szkoła jazdy. Znajomy podesłał mi zdjęcie, czy da się coś z tym zrobić. Otwieram i patrzę - uchwyt stabilizatora urwany od podłużnicy. Auto - Polonez. Czemu mnie to nie dziwi. Pewnie się da. Wrzuciłem na pakę "migomat", profilaktycznie wziąłem też kawałek stali o grubości 8 mm. Plan był taki - uspawać jakiś mocny kątowniczek i dospawać go do tego co zostało. Zajechałem, zwalił koło i plan poszedł w pi**u. Nie było do czego spawać, bo to co zostało samo w niedługim czasie odpadnie. Chwila myślenia i jak zwykle objawienie. Mam kawałek stali, więc wytnę kątówką alternatywną podłużnicę, tylko że 8 razy grubszą. Stabilizator nie przenosi ciężaru samochodu, więc takie rozwiązanie z pewnością wystarczy do ostatnich dni tego samochodu.
U góry - zdjęcie od kolegi [ Eryk, aka Magneto94 ]. U dołu - moje zdjęcie, po robocie.
Gdzie się dało, to pospawałem, dla pewności przykręciłem jeszcze gdzie się dało, oczywiście podkładki kontrujące w tym przypadku był niezbędne. Dzieło sztuki. Lepsze niż oryginał. A już napewno wytrzymalsze.
Czas na coś nowszego, co nie znaczy lepszego. Teściowóz. Accord VI. Jednym z mankamentów jakie miałem wątpliwą przyjemność naprawiać było skrzypienie tylnego zawieszenia. Zawsze i wszędzie. Począwszy od wsiadania, poprzez wyjazd z parkingu i nawet w czasie jazdy na wprost. 3 dni mi zajęła walka z tym. Stetoskop na uszy, koło get de fuck aut i jadziem. Te zawieszenie to szczyt głupoty ludzkiej. Wielowahaczowe. Na h*j mi 5 wahaczy na jedno koło, o końcówkach stabilizatora nie wspominając. Znaleźć co skrzypi graniczy z cudem. Wszystko potraktowałem zużytym ATFem ze skrzyni biegów, jazda próbna i dalej skrzypi. Mniej, ale skrzypi. Zdesperowany zacząłem odkręcać po kolei wszystkie wahacze aż dotarłem do tego co ma luz. Luz był na sworzniu w środku, dlatego smarowanie nie pomagało.
Rozwiązanie - igła, strzykawka, olej przekładniowy 75W90 żeby za szybko nie wyparował. Koniec skrzypienia, wszyscy happy. Ale wahacz i tak przy najbliższej możliwej okazji do wymiany. A, byłem w Lidlu i za 50 zł kupiłem dwie kozackie kobyłki. I chwalę się nią na zdjęciu. Niezastąpione przy zabawie z zawieszeniem, bo prawdziwy inżynier wie, że zawieszenie skręca się na opuszczonym zawieszeniu, a nie na podniesionym. Większość mechaników o tym niestety nie wie i w wyżej opisywanym samochodzie jedna tuleja była wyraźnie wykręcona i musiałem poprawiać jakiś czas temu.
Po takich zabawach nabawiłem się nowych dolegliwości. Mianowicie - wsiadam do czyjegoś samochodu. Ledwo ruszy, a ja już mówię co ma w zawieszeniu do wymiany. Nie daj Boże skręci kierownicą, to do litanii dochodzi jeszcze pieśń o dolegliwościach układu kierowniczego. To takie zboczenie nie zawodowe.